Hisense A6N to prosty model, który celuje w użytkowników szukających taniego telewizora na co dzień. Dzięki matrycy VA oferuje przyzwoity kontrast, co sprawdza się podczas oglądania zwykłej telewizji, szczególnie wieczorem, kiedy nie przeszkadzają refleksy światła. Obróbka cyfrowa też daje radę – treści z telewizji naziemnej czy satelitarnej wyglądają całkiem dobrze, jak na tę półkę cenową. Jeśli chodzi o granie, A6N nie jest zły, zwłaszcza dla okazjonalnych graczy. Niski input lag oraz wsparcie dla funkcji takich jak ALLM i VRR to miłe dodatki, które sprawiają, że gry działają płynnie i bez większych opóźnień. Obsługa Dolby Vision to kolejny plus, chociaż przy tej jasności ekranu trudno mówić o pełnych wrażeniach HDR. System operacyjny VIDAA jest prosty i działa sprawnie, ale ma swoje ograniczenia. Liczba dostępnych aplikacji nie powala – popularne serwisy, jak Netflix czy YouTube, są, ale na bardziej niszowe aplikacje nie ma co liczyć. Jeśli komuś zależy na większej wszechstronności, może to być problemem. Oczywiście, jako budżetowy model, Hisense A6N ma swoje wady. Jasność ekranu jest dość niska, więc w mocno nasłonecznionym pokoju obraz może wydawać się poprostu blady. Pokrycie barw również nie zachwyca – kolory są mniej nasycone. Najbardziej to widać przy oglądaniu materiałów wysokiej jakości HDR (czyli np. seriali lub filmów na Netflixie). Dla osób, które planują używać telewizora jako monitora do komputera, to też nie jest najlepszy wybór – brak obsługi chroma 4:4:4 sprawia, że czcionki są mniej czytelne. Hisense A6N to budżetowy telewizor, który sprawdzi się do codziennego oglądania telewizji czy okazjonalnego grania. Jego mocne strony, jak niezły kontrast i płynna obsługa systemu, mogą zadowolić mniej wymagających użytkowników. Jednak dla osób szukających lepszej jakości obrazu czy bardziej rozbudowanych funkcji warto rozważyć inne opcje, które za niewiele większą kwotę mogą zaoferować więcej.
QNED86A6A to telewizor, który w swojej klasie cenowej naprawdę robi świetną robotę, jeśli chodzi o sport, gry i codzienne oglądanie telewizji. Matryca 120 Hz sprawia, że obraz jest płynny, a ruch ostry, co docenią zarówno kibice, jak i gracze. Do tego dochodzi niski input lag wraz z pełnym pakietem funkcji gamingowych takich jak HGiG, VRR czy ALLM. Telewizor równie dobrze współpracuje z komputerem jak i z konsolą, więc w biurze czy na biurku w wersji 43” sprawdzi się świetnie w roli monitora do pracy. Drugim mocnym punktem jest system webOS. Jest to szybki, stabilny i bogaty w aplikacje system opracyjny, który w parze z pilotem Magic daje bardzo wygodną obsługę. Nowa wersja pilota jest smuklejsza i lepiej leży w dłoni, a sam kursor na ekranie to rozwiązanie, którego brakuje wielu konkurentom. Do tego dochodzą klasyczne funkcje – nagrywanie na USB, Bluetooth do słuchawek i pełny zestaw HDMI 2.1 z obsługą eARC i Dolby Atmos. To sprawia, że telewizory z serii QNED85 są jednymi z najbardziej „multimedialnych” telewizorów w swojej klasie. Ale nie ma co owijać w bawełnę ten model ma też swoje spore wady. Największą jego wadą jest bez wątpienia kontrast, a raczej jego brak. Matryca IPS w połączeniu z krawędziowym „mini-LED-em” to po prostu bardzo zły pomysł. Ekran poprstu nie nadaje się do oglądania filmów w ciemnym salonie. Czernie są szarogranatowe, a lokalne wygaszanie potrafi wygenerować paski światła przypominające lasery, które skutecznie psują chęci z oglądania. Do kina domowego to nie jest wybór, który można polecać z pełnym przekonaniem. Drugi problem być może nie jest związany bezpośrednio z samym telewizorem a jego sprzedażą. Chodzi o chaos w nazewnictwie i róznice w wersjach derywatywnych. Ten sam model nawet z tym samym oznaczniem, w zależności od sklepu może mieć, inny kolor rami czy podstawę. To naprawdę potrafi być frustrujące dla kupującego i wzbudzić w nim poczucie zmieszania. Podsumowując krótko: LG QNED86A6A to świetny telewizor do sportu, gier i codziennej telewizji, z wygodnym systemem i dużą funkcjonalnością. Ale jeśli szukacie ekranu stricte do filmów czy seriali i wymagacie głębokiej czerni, to lepiej zerknąć w stronę telewizorów, które faktycznie można nazwać Mini-LEDami z pełnym przekonaniem.