
Nowy iPad Pro z czipem M5 nadchodzi tej jesieni. Niby klasyka: mocniejszy układ, cieńszy ekran, nowy system. Ale tym razem… może być inaczej. Po raz pierwszy od lat wszystko wskazuje na to, że Apple nie tylko dodało więcej mocy — ale wreszcie wie, co z nią zrobić.
Mocy było aż za dużo. Teraz będzie po co ją mieć
Przez całą dekadę iPady Pro miały ten sam problem: potężny sprzęt i system, który nie nadążał. Apple wkładało do tabletów układy z MacBooków, jak M1 czy M4, a my i tak siedzieliśmy na aplikacjach w trybie pełnoekranowym, bez porządnego multitaskingu, bez desktopowego feelingu.
M4? Zadebiutował najpierw w iPadzie i… nic z tego nie wynikało. I choć tablety Apple’a wyprzedzały konkurencję w benchmarkach, to w codziennym użytkowaniu wyglądało to jak przerośnięty iPhone.
iPadOS 26 ma w końcu realnie coś zmienić
Z iPadOS 26 Apple robi coś, na co czekaliśmy od lat: zaczyna traktować iPada Pro jak prawdziwe narzędzie do pracy, a nie tylko do przeglądania PDF-ów i edycji zdjęć w LumaFusion.
Co się zmienia? Przede wszystkim:
nowy system okienkowy (wreszcie!)
tło i Live Activities jak w iOS
pasek menu jak w macOS
lepszy system plików
zaawansowane narzędzia audio
i dużo więcej, co zamieni iPada w coś pomiędzy MacBookiem a iPhonem — wreszcie z sensem
M5 może mieć sens — nawet jeśli wygląda jak „kolejny upgrade”
Jasne, fizycznie nowy iPad Pro z M5 może się niewiele różnić od poprzednika. Ale po raz pierwszy system dogania sprzęt. I to robi różnicę.
Sam planuję przesiadkę z M4 na M5 właśnie przez iPadOS 26.
Nie dla gigaherców. Dla funkcji, które w końcu pozwolą wycisnąć z tego urządzenia coś więcej niż notatki z Apple Pencil. Czy nowy iPad Pro z M5 to wreszcie ten moment, w którym iPad przestaje być „zmarnowanym potencjałem”? Bardzo możliwe.