UE będzie musiała zająć się „zabijaniem gier”. Gracze przebili próg, a wydawcy mają się czego bać!

Kalendarz 7/22/2025

Wydawcy gier odpowiadają na petycję Stop Killing Games. Sprawdź, dlaczego branża nie chce gwarantować dostępu do gier po wyłączeniu serwerów.

Ross Scott i jego społeczność dobili do 1,4 mln podpisów. A to dopiero początek.

To już nie tylko fanowska akcja z internetu. Inicjatywa „Stop Killing Games”, którą prowadzi Ross Scott (tak, ten od „Accursed Farms”), przebiła 1,4 miliona podpisów – czyli znacznie powyżej progu wymaganych przez UE 1 mln. I chociaż część tych głosów może zostać odrzucona w procesie weryfikacji, to społeczność i tak dowiozła. Teraz Komisja Europejska będzie musiała się tym zająć.

Scott nie ogłasza jeszcze zwycięstwa – słusznie. Cały czas przestrzega, że lobby wydawców gier już kombinuje, jak zdyskredytować całą inicjatywę. Do gry mają wkroczyć lobbyści, którzy będą naciskać na europosłów, by ci odpuścili temat.

Z czym walczy „Stop Killing Games”?

Problem, który trafił pod europejską lupę, dotyczy tzw. „zabijania gier”, czyli praktyki wyłączania serwerów i blokowania dostępu do wcześniej zakupionych tytułów – nawet w trybie singleplayer. Najgłośniejszym przypadkiem było The Crew od Ubisoftu, które po wyłączeniu serwerów nie tylko straciło funkcjonalność, ale i… zniknęło z kont graczy. Licencje cofnięto, gra przestała istnieć.

To właśnie takie decyzje stały się katalizatorem dla międzynarodowego sprzeciwu. Inicjatywa żąda, by UE wymusiła na wydawcach obowiązek pozostawiania gier w stanie grywalnym – jeśli nie online, to przynajmniej offline. Nie chodzi tu o żadne piractwo, ale o to, by nie tracić dostępu do czegoś, za co się zapłaciło.

Branża mówi „stop” Stop Killing Games – rusza kontratak wydawców

Nie wszyscy w branży patrzą na inicjatywę Stop Killing Games z entuzjazmem. Organizacja Video Games Europe, reprezentująca interesy wydawców i deweloperów w Unii Europejskiej, opublikowała oficjalne stanowisko, w którym ostrzega przed „negatywnymi konsekwencjami” zapewniania graczom stałego dostępu do gier po zakończeniu ich oficjalnego wsparcia. Według VGE, decyzja o wyłączeniu serwerów to złożony i kosztowny proces, a wymóg utrzymywania gier w stanie grywalnym „mogłaby znacząco ograniczyć swobodę twórczą” i sprawić, że projektowanie wielu tytułów – zwłaszcza tych opartych na infrastrukturze online – stanie się nieopłacalne. Zwracają też uwagę na kwestie bezpieczeństwa danych, nielegalnych treści i ryzyka związanego z prywatnymi serwerami. Choć podkreślają, że rozumieją rozczarowanie graczy, to ich zdaniem obecna praktyka – polegająca na wcześniejszym informowaniu użytkowników o planowanym wyłączeniu usług – jest wystarczająca i zgodna z prawem konsumenckim. VGE zapowiada chęć dialogu z Komisją Europejską oraz przedstawicielami inicjatywy, ale jasno daje do zrozumienia, że zmian systemowych nie poprze bez walki.

Co dalej? Jeszcze nie koniec podpisów

Zbiórka podpisów trwa do 31 lipca, więc jeśli jeszcze się nie dopisaliście – to ostatni dzwonek. Scott ostrzega, że choć przekroczyliśmy granicę komfortu, każdy dodatkowy podpis to bufor bezpieczeństwa na wypadek odrzuconych zgłoszeń. To też jasny sygnał dla polityków: gracze mają dość.

A branża? Cóż, jeśli UE faktycznie podejmie działania, może to być jeden z najważniejszych precedensów w historii cyfrowej dystrybucji gier. I niech tak będzie.

Źródło: gryonline.pl

Katarzyna Petru Avatar
Katarzyna Petru

Dziennikarz, recenzent i felietonista portalu "Wybierz TV"